piątek, 5 marca 2010

Rozdział 20

Naprawdę przepraszam!
Wiem, dłuuuga przerwa, ale już dodaję. :)
Dzięki za cierpliwoć. :) ;) :*
_________________________________
- Ness, Jake, witajcie! Myślałem, że będziecie dłużej lecieć. Dziecko, większego bagażu nie miałaś? Dobrze, że to Jacob był twoim bojem bagażowym. – Witał nas właśnie Billy, ściskając nas po kolei i zapraszając do środka. Wciąż się uśmiechaliśmy. Jacob cieszył się najbardziej, bo nie dość, że mógł odetchnąć świeżym powietrzem(bez wampirzego zapachu) to dodatkowo odciągnął mnie od Tristan. Oczywiście sam też był w euforii nie musząc znosić jego towarzystwa. Jego ojciec też oczywiście też przyjął wiadomość o odwiedzinach bez problemów, tak samo jak Setch, Quil, Embry, i reszta sfory. Charli zostanie poinformowany dopiero po jutrze, żebyśmy mogli spędzić trochę czasu w rezerwacie, bo jeśli się dowie, że przelecieliśmy, już nie będzie wyjścia, spędzilibyśmy u niego cały nasz „urlop”. Trzeba było wtajemniczyć prawie całe La Push, żeby nasz plan przebiegł zgodnie z planem.
- To jak? Głodni? Sue jest u Charliego, on bardziej potrzebuje pomocy kuchennej niż ja, ale i tak zostawiła nam u siebie jakieś jedzenie w lodówce, więc możemy od razu iść do Clearwaterów, jeśli chcecie.
- Hm, ja jestem za. Umieram z głodu. – Jacob zjadł w samolocie swoją i moją porcję plastikowego jedzenia (za co byłam mu wdzięczna, bo po takiej papce, na pewno bym zwymiotowała).
- Ja też chętnie coś zjem. – stwierdziłam, że kiedy będziemy w Forks i La Push ograniczę się do ludzkiego jedzenia, i nie będę zawracać innym głowy polowaniem. Nagle coś w mojej kieszeni zwróciło moją uwagę. Dostałam sms’a od Alice:
Rose już pokazała mi tą śliiiiiiiczną sukienkę, którą mi kupiłaś. Widziałam ją już wcześniej, ale i tak, dzięęęęki.;) Nie martw się, już Ci wybaczyłam…:*
Wybrałam dla niej sukienkę do kolan w kolorowe, geometryczne wzory. Wiedziałam, że zobaczy to w swojej wizji, ale chodziło o przeprosiny za napad na jej garderobę. Kiedy szliśmy do Setha i Lei prawie każdy podchodził do nas, i witał się serdecznie z Jacobem, no i chyba tylko z grzeczności ze mną. Widocznie wszyscy bardzo stęskni się za Jake’m. Już z bardzo daleka dostrzegłam Setha na werandzie domu, a Leah wyglądała co chwila zza okna. Pewnie nie chciała, żeby ktokolwiek myślał, że przejmuje się odwiedzinami - co tu dużo mówić - przyjaciela.
- Jake!!! Ness!!! Heeeej!!! – i właśnie zaczynał biec w naszą stronę patykowaty, chociaż umięśniony chłopak. Uściskał nas i zauważyłam, że Leah też już zmierza w naszym kierunku. Ona jednak nie była tak optymistyczna jak jej brat. Podała nam tylko dłoń, uściskała ją i uśmiechnęła się. Chyba szczerze.
- Cześć. Miło was widzieć. – Powiedziałam, zwracając się do rodzeństwa Clerwater’ów.
- No, stęskniłem się za wami, nie powiem. Quil i Embry też przyjdą? – Zapytał Jake.
- Tak, mieli już tu być, nie wiem, może się stroją dla Ciebie. – Leah nie straciła nic ze swojego sarkazmu.
- No wiesz, nie jestem byle kim, no nie?
- Młody, nie unoś się, tylko wejdźmy do środka. – Billy nie pozwolił już odpowiedzieć Lei. Widocznie był naprawdę głodny. W tym samym czasie, kiedy usiedliśmy, do domu wpadli Quil i Embry, tak jak Seth rzucili mu się na szyję. Wyglądało to odrobinkę dziwnie…
W czasie obiadu mało kto i kiedy się odzywał. Wilkołaki miały niesamowity apetyt. Jedzene było bardzo dobre, chociaż i tak wolałabym polowanie.
- No, to, jak tam jest, w tym… Eee…. No… - jąkał się Embry.
- Castle Cary. – Podpowiedziałam.
- No, właśnie. To jak tam się wam żyje?
- Eeeeee… taaaaaaaaaaaaam. Nic specjalnego. Takie tam towarzystwo, że się rzygać chce… - powiedział, krzywiąc się Jacob. Wiedziałam, kogo miał na myśli.
- Nie jest to niestety Forks, ani La Push, ale jakoś się tam zyyyje.
- Czekaj, czekaj, nie zmieniaj tematu, Ness! Jake to to towarzystwo?! – Seth był bardzo domyślny, ale Jake mu odpowiedział.
- A, taki jeden się napatoczył po drodze… - dość oględnie, jak na niego. – Cholerny Tristan-Sristan. – Mruknął, ale i tak wszyscy go usłyszeli bardzo wyraźnie. No, może poza Billym, bo ona nie miał tak wyostrzonego słuchu jak ja, czy wilkołaki.
Nawet nie zauważyłam, jak się ściemniło. Przegadaliśmy cały dzień.
- No, to my się już będziemy zbierać, bo nasz staruszek zaraz zaśnie. – odezwał się Jacob, wstając. Poszłam za jego przykładem, a Billy jadąc do drzwi celowo najechał synowi na bosą stopę.
- No, to co robimy jutro?
- Nie wiem. Może odwiedzimy Sama i Em? O, i chcę poskakać z klifu! Tylko ani słowa Charliemu.
- Okej, no to 15 minut dnia zaplanowane. Jutro się zobaczy, nie?
- Jasne. – uśmiechnęłam się sennie...

2 komentarze:

Kulturalnie mi sie wyrarzać, bo komentarz usunę :)