Ten rozdział jest trochę lepszy. :)
I dedykuję go Bartkowi. :):):)
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin ;)
W tym rozdziale wykorzystane są też pomysly Basi, której też bardzo dziękuję. ;* :)
_______________________________
Ślub miał odbyć się zaledwie za dwa tygodnie. Musieli to planować od jakiegoś czasu… Albo nie za bardzo przejmowali się szczegółami. Tak, raczej to drugie. Zdziwiłam się, że ani Alice ani tata nic nam nie powiedzieli! Zwłaszcza mamie. Widocznie byli tak „wspaniałomyślni”, że nie chcieli nam popsuć niespodzianki.
Już prawie zapomniałam o naszym gościu. Tristan pojawił się chwilę później w salonie i przywitał się uprzejmie, a na moją twarz wrócił sarkastyczny uśmieszek.
- Cześć.
- Co? Stęskniłaś się za mną? – bezczelny. Chyba nabrał pewności siebie, podczas kiedy w jego obecności nie było Jacoba. Mam nadzieję, że nie wkupił się za bardzo do mojej rodziny. Chyba bym ich za to zabiła! Zwróciłam uwagę na wygląd Trista. Jego oczy wyraźnie pojaśniały, z czego akurat byłam zadowolona. Może on naprawdę miał nadzieję, że go polubię…
- Tak, oczywiście. Nie spałam w nocy, myśląc o Tobie. – myślałam, że doprawiłam to taką porcją sarkazmu, że zamknie wreszcie tą swoją durną gębę, ale niestety się myliłam…
- Tak myślałem.
Wywróciłam oczami w odpowiedzi i zwróciłam uwagę na Jacoba. Stał, świdrując Tristana wzrokiem. Jego nienawiść nie osłabła. Obiekt jego obserwacji zdawał się niczego nie zauważać. Postanowiłam ich zignorować. Niech sami rozwiązują swoje durne spory.
- Alice, kiedy jedziemy do jakiegoś centrum?
- Jak najszybciej. Bella, ty też jedziesz!
- Za jakie grzechy? – mruknęła mama. – przecież będziesz wiedzieć, jak w czym będę wyglądać.
- Ale tak nie będzie zabawy!
- Tylko wy postrzegacie to jako zabawę.
- I tak się zgodzisz. Już to widzę. – z uśmiechem Alice zakomunikowałam mamie. Ciekawe czy kłamała.
- A może małe polowanko? – włączył się Emmett. Pewnie się powstrzymywał aż do otwarcia koperty. Nie był zbyt cierpliwy.
- Tak. Ja idę. Tristan? A ty? – wujcio Jazz też był chętny do polowania, ale nie spodziewałam się, że będzie tak uprzejmy dla „nowego”. Na polowanie poszli wszyscy oprócz mnie, taty i Jake’a, a Carlise pojechał właśnie do pracy w szpitalu. Po chwili rozmowy tata zaczął nowy temat, który był dla mnie… hmm… drażliwy.
- Wiesz, ten cały Tristan nie jest wcale taki zły. Ma bardzo silną samokontrolę. Z dnia na dzień przestawił się na wegetariaństwo. Mogłabyś być dla niego bardziej wyrozumiała, wiesz? – polubili go? To niedobrze… Ale mam pocieszenie, że Jacob raczej nie prędko go zaakceptuje.
- Tato, nie mów, że go polubiłeś! – oburzyłam się. – Przecież to kompletny idiota!
- Zgadzam się z przedmówczynią! – poparł mnie Jacob. Uśmiechnęłam się do niego.
- Przestań, mówisz tak tylko dla tego, że na samym początku coś tam palnął. – pewnie miał na myśli, że zadał mi pytanie „CZYM” jestem. – A Jacob cię popiera, bo jest zazdrosny.
- Wcale nie! Po prostu nie jest w moim typie! Znaczy, no, nie lubię go i tyle! Jest cholernie irytujący! Nie mów, że ciebie on nie wkurza? – naprawdę nie zauważa jaki potrafi być irytujący ten gościu?
- Tylko ty, nie, czekaj, tylko WY go tak postrzegacie. Gdybyś wyzbyła się uprzedzeń zauważyłabyś, że jest całkiem w porządku. – wciąż próbował mnie przekonać, ale po co?
- Tak, tak, z pewnością. Ładna dziś pogoda, prawda? – zauważyłam, że Jacob się uśmiechnął.
- Daruj sobie. Dobra, skończmy temat, ale postaraj się, proszę, dostrzec w nim normalnego faceta. Naprawdę jest fajny. Wszyscy go już polubili. – podniósł się ze swojego miejsca, podszedł do pianina i zaczął grać. Spojrzałam na niego wilkiem, bo wzbudził we mnie wyrzuty sumienia. Jeszcze tylko tego brakowało! Nawet nie zorientowałam się, kiedy Alice obok mnie usiadła.
- Nie spodziewałam się, że zastosujesz się do rady Edwarda… - to powiedziawszy, wyszła do swojego pokoju, jak gdyby nigdy nic.
- Co? – chyba powiedziałam to tylko do siebie. Czyli jednak spróbuję dostrzec w Tristanie kogoś normalnego? Nie wiedziałam, że już to postanowiłam…
Wiem jedno- Jacobowi się to raczej nie spodoba...
czwartek, 18 marca 2010
środa, 17 marca 2010
Rozdział 21
Ten rozdział jest krótki i beznadziejny...:P
Może następny będzie lepszy ;)
___________________________________
Ten dzień minął tak szybko! Nie zauważyłam nawet, kiedy zaczęło zmierzchać.
Poszliśmy do Emily i Sama, razem z Clearwaterami, Quilem, Jardem, Embrym i Billym, i siedzieliśmy tam bite trzy godziny… Chyba… A może jeszcze dłużej?... Nawet ja straciłam poczucie czasu. Świetnie się bawiłam! Razem z Emily znalazłyśmy wiele wspólnych tematów. Myślę, że szybko się zaprzyjaźnimy. Wymieniłyśmy się numerami telefonów, jakbyśmy nie zdążyli się z nimi pożegnać. Nie wiem, dlaczego ale zawsze miałam świetną zabawę, z samego patrzenia, jak Jacob je. Mogłabym go tak oglądać dzień i noc. Jadła tak łapczywie, że myślałam, że zaraz pożre także moją (o wiele mniejszą)porcję. Emily była chyba do tego przyzwyczajona, bo przygotowywała jedzenia jak na trzydzieści osób, a była nas dziesiątka.
Już następnego dnia, z samego rana, Charli wypatrywał nas z ganku, i kiedy tylko zobaczył nas, podbiegł i uściskał mnie najmocniej jak umiał.
- Hej. – zdołałam powiedzieć, kiedy dziadziuś mnie dusił.
- No witam, witam na prowincji! Wreszcie mnie odwiedziliście! Ale się za wami stęskniłem!!! – Charli nie krył swojej radości, i nie dziwiłam się mu. Za to zszokowało mnie to, że nie spytał, kiedy odwiedzi go mama, tata, Alice i inni... Dziwne…
Jacobowi chyba spadł kamień z serca, kiedy Charli oznajmił, że na przygotowane jedzenie od Sue, dokładne instrukcje jak je podgrzać. Tak więc, kolejny dzień zleciał niesamowicie szybko. Niestety już jutro musieliśmy wylatywać powrotem do Castle Cary. Kiedy już zbieraliśmy nasze klamoty, Charli zawołał nas.
- Słuchajcie, chciałbym wam to dać, ale obiecajcie, że otworzycie to dopiero w domu przy wszystkich. – oboje potwierdziliśmy, i spojrzeliśmy po sobie, co może być tak ważnego, że chce, żebyśmy nie zaglądali do tego sami. Tym bardziej lot dłużył mi się strasznie! Na lotnisku czekali na nas moi rodzice. Tata wziął nasze, a w większości moje bagaże i pojechaliśmy do domu. Świetnie się bawiłam w La Push i Forks, ale jedna nie ma to jak w domu.
- Dobra, słuchajcie! Charli dał mi jakąś kopertę… - zaczęłam.
- Tak, tak wiemy, kazał wam pokazać to nam jak będziemy wszyscy raaaazem. No dawaj tę kopertę! – przerwała mi niecierpliwie Alice. No tak, zapomniałam o naszej kochanej wróżbitce. Pewnie już wiedziała, co ona zawiera.
Zrobiłam, tak, jak powiedziała i przeczytałam tekst zawarty w środku:
„Charleas Swan i Susan Clearwater mają zaszczyt zaprosić rodzinę Cullenów oraz Jacoba na skromną uroczystość zaślubin.” Dalej była podana data i tak dalej… To był szok. Nikt chyba nigdy by się nie spodziewał, że Charli, nasz Charli weźmie ponownie ślub!
Alice jednak dostrzegła same pozytywne strony.
- Trzeba kupić nowe sukienki!!! – też się ucieszyłam, bo Al. pewnie już wie, jaki będzie kolor przewodni. A zresztą, namierzyłam jedną śliczną kieckę na wystawie w jakimś sklepie.
Już nie mogę się doczekać…
Może następny będzie lepszy ;)
___________________________________
Ten dzień minął tak szybko! Nie zauważyłam nawet, kiedy zaczęło zmierzchać.
Poszliśmy do Emily i Sama, razem z Clearwaterami, Quilem, Jardem, Embrym i Billym, i siedzieliśmy tam bite trzy godziny… Chyba… A może jeszcze dłużej?... Nawet ja straciłam poczucie czasu. Świetnie się bawiłam! Razem z Emily znalazłyśmy wiele wspólnych tematów. Myślę, że szybko się zaprzyjaźnimy. Wymieniłyśmy się numerami telefonów, jakbyśmy nie zdążyli się z nimi pożegnać. Nie wiem, dlaczego ale zawsze miałam świetną zabawę, z samego patrzenia, jak Jacob je. Mogłabym go tak oglądać dzień i noc. Jadła tak łapczywie, że myślałam, że zaraz pożre także moją (o wiele mniejszą)porcję. Emily była chyba do tego przyzwyczajona, bo przygotowywała jedzenia jak na trzydzieści osób, a była nas dziesiątka.
Już następnego dnia, z samego rana, Charli wypatrywał nas z ganku, i kiedy tylko zobaczył nas, podbiegł i uściskał mnie najmocniej jak umiał.
- Hej. – zdołałam powiedzieć, kiedy dziadziuś mnie dusił.
- No witam, witam na prowincji! Wreszcie mnie odwiedziliście! Ale się za wami stęskniłem!!! – Charli nie krył swojej radości, i nie dziwiłam się mu. Za to zszokowało mnie to, że nie spytał, kiedy odwiedzi go mama, tata, Alice i inni... Dziwne…
Jacobowi chyba spadł kamień z serca, kiedy Charli oznajmił, że na przygotowane jedzenie od Sue, dokładne instrukcje jak je podgrzać. Tak więc, kolejny dzień zleciał niesamowicie szybko. Niestety już jutro musieliśmy wylatywać powrotem do Castle Cary. Kiedy już zbieraliśmy nasze klamoty, Charli zawołał nas.
- Słuchajcie, chciałbym wam to dać, ale obiecajcie, że otworzycie to dopiero w domu przy wszystkich. – oboje potwierdziliśmy, i spojrzeliśmy po sobie, co może być tak ważnego, że chce, żebyśmy nie zaglądali do tego sami. Tym bardziej lot dłużył mi się strasznie! Na lotnisku czekali na nas moi rodzice. Tata wziął nasze, a w większości moje bagaże i pojechaliśmy do domu. Świetnie się bawiłam w La Push i Forks, ale jedna nie ma to jak w domu.
- Dobra, słuchajcie! Charli dał mi jakąś kopertę… - zaczęłam.
- Tak, tak wiemy, kazał wam pokazać to nam jak będziemy wszyscy raaaazem. No dawaj tę kopertę! – przerwała mi niecierpliwie Alice. No tak, zapomniałam o naszej kochanej wróżbitce. Pewnie już wiedziała, co ona zawiera.
Zrobiłam, tak, jak powiedziała i przeczytałam tekst zawarty w środku:
„Charleas Swan i Susan Clearwater mają zaszczyt zaprosić rodzinę Cullenów oraz Jacoba na skromną uroczystość zaślubin.” Dalej była podana data i tak dalej… To był szok. Nikt chyba nigdy by się nie spodziewał, że Charli, nasz Charli weźmie ponownie ślub!
Alice jednak dostrzegła same pozytywne strony.
- Trzeba kupić nowe sukienki!!! – też się ucieszyłam, bo Al. pewnie już wie, jaki będzie kolor przewodni. A zresztą, namierzyłam jedną śliczną kieckę na wystawie w jakimś sklepie.
Już nie mogę się doczekać…
piątek, 5 marca 2010
Rozdział 20
Naprawdę przepraszam!
Wiem, dłuuuga przerwa, ale już dodaję. :)
Dzięki za cierpliwoć. :) ;) :*
_________________________________
- Ness, Jake, witajcie! Myślałem, że będziecie dłużej lecieć. Dziecko, większego bagażu nie miałaś? Dobrze, że to Jacob był twoim bojem bagażowym. – Witał nas właśnie Billy, ściskając nas po kolei i zapraszając do środka. Wciąż się uśmiechaliśmy. Jacob cieszył się najbardziej, bo nie dość, że mógł odetchnąć świeżym powietrzem(bez wampirzego zapachu) to dodatkowo odciągnął mnie od Tristan. Oczywiście sam też był w euforii nie musząc znosić jego towarzystwa. Jego ojciec też oczywiście też przyjął wiadomość o odwiedzinach bez problemów, tak samo jak Setch, Quil, Embry, i reszta sfory. Charli zostanie poinformowany dopiero po jutrze, żebyśmy mogli spędzić trochę czasu w rezerwacie, bo jeśli się dowie, że przelecieliśmy, już nie będzie wyjścia, spędzilibyśmy u niego cały nasz „urlop”. Trzeba było wtajemniczyć prawie całe La Push, żeby nasz plan przebiegł zgodnie z planem.
- To jak? Głodni? Sue jest u Charliego, on bardziej potrzebuje pomocy kuchennej niż ja, ale i tak zostawiła nam u siebie jakieś jedzenie w lodówce, więc możemy od razu iść do Clearwaterów, jeśli chcecie.
- Hm, ja jestem za. Umieram z głodu. – Jacob zjadł w samolocie swoją i moją porcję plastikowego jedzenia (za co byłam mu wdzięczna, bo po takiej papce, na pewno bym zwymiotowała).
- Ja też chętnie coś zjem. – stwierdziłam, że kiedy będziemy w Forks i La Push ograniczę się do ludzkiego jedzenia, i nie będę zawracać innym głowy polowaniem. Nagle coś w mojej kieszeni zwróciło moją uwagę. Dostałam sms’a od Alice:
Rose już pokazała mi tą śliiiiiiiczną sukienkę, którą mi kupiłaś. Widziałam ją już wcześniej, ale i tak, dzięęęęki.;) Nie martw się, już Ci wybaczyłam…:*
Wybrałam dla niej sukienkę do kolan w kolorowe, geometryczne wzory. Wiedziałam, że zobaczy to w swojej wizji, ale chodziło o przeprosiny za napad na jej garderobę. Kiedy szliśmy do Setha i Lei prawie każdy podchodził do nas, i witał się serdecznie z Jacobem, no i chyba tylko z grzeczności ze mną. Widocznie wszyscy bardzo stęskni się za Jake’m. Już z bardzo daleka dostrzegłam Setha na werandzie domu, a Leah wyglądała co chwila zza okna. Pewnie nie chciała, żeby ktokolwiek myślał, że przejmuje się odwiedzinami - co tu dużo mówić - przyjaciela.
- Jake!!! Ness!!! Heeeej!!! – i właśnie zaczynał biec w naszą stronę patykowaty, chociaż umięśniony chłopak. Uściskał nas i zauważyłam, że Leah też już zmierza w naszym kierunku. Ona jednak nie była tak optymistyczna jak jej brat. Podała nam tylko dłoń, uściskała ją i uśmiechnęła się. Chyba szczerze.
- Cześć. Miło was widzieć. – Powiedziałam, zwracając się do rodzeństwa Clerwater’ów.
- No, stęskniłem się za wami, nie powiem. Quil i Embry też przyjdą? – Zapytał Jake.
- Tak, mieli już tu być, nie wiem, może się stroją dla Ciebie. – Leah nie straciła nic ze swojego sarkazmu.
- No wiesz, nie jestem byle kim, no nie?
- Młody, nie unoś się, tylko wejdźmy do środka. – Billy nie pozwolił już odpowiedzieć Lei. Widocznie był naprawdę głodny. W tym samym czasie, kiedy usiedliśmy, do domu wpadli Quil i Embry, tak jak Seth rzucili mu się na szyję. Wyglądało to odrobinkę dziwnie…
W czasie obiadu mało kto i kiedy się odzywał. Wilkołaki miały niesamowity apetyt. Jedzene było bardzo dobre, chociaż i tak wolałabym polowanie.
- No, to, jak tam jest, w tym… Eee…. No… - jąkał się Embry.
- Castle Cary. – Podpowiedziałam.
- No, właśnie. To jak tam się wam żyje?
- Eeeeee… taaaaaaaaaaaaam. Nic specjalnego. Takie tam towarzystwo, że się rzygać chce… - powiedział, krzywiąc się Jacob. Wiedziałam, kogo miał na myśli.
- Nie jest to niestety Forks, ani La Push, ale jakoś się tam zyyyje.
- Czekaj, czekaj, nie zmieniaj tematu, Ness! Jake to to towarzystwo?! – Seth był bardzo domyślny, ale Jake mu odpowiedział.
- A, taki jeden się napatoczył po drodze… - dość oględnie, jak na niego. – Cholerny Tristan-Sristan. – Mruknął, ale i tak wszyscy go usłyszeli bardzo wyraźnie. No, może poza Billym, bo ona nie miał tak wyostrzonego słuchu jak ja, czy wilkołaki.
Nawet nie zauważyłam, jak się ściemniło. Przegadaliśmy cały dzień.
- No, to my się już będziemy zbierać, bo nasz staruszek zaraz zaśnie. – odezwał się Jacob, wstając. Poszłam za jego przykładem, a Billy jadąc do drzwi celowo najechał synowi na bosą stopę.
- No, to co robimy jutro?
- Nie wiem. Może odwiedzimy Sama i Em? O, i chcę poskakać z klifu! Tylko ani słowa Charliemu.
- Okej, no to 15 minut dnia zaplanowane. Jutro się zobaczy, nie?
- Jasne. – uśmiechnęłam się sennie...
Wiem, dłuuuga przerwa, ale już dodaję. :)
Dzięki za cierpliwoć. :) ;) :*
_________________________________
- Ness, Jake, witajcie! Myślałem, że będziecie dłużej lecieć. Dziecko, większego bagażu nie miałaś? Dobrze, że to Jacob był twoim bojem bagażowym. – Witał nas właśnie Billy, ściskając nas po kolei i zapraszając do środka. Wciąż się uśmiechaliśmy. Jacob cieszył się najbardziej, bo nie dość, że mógł odetchnąć świeżym powietrzem(bez wampirzego zapachu) to dodatkowo odciągnął mnie od Tristan. Oczywiście sam też był w euforii nie musząc znosić jego towarzystwa. Jego ojciec też oczywiście też przyjął wiadomość o odwiedzinach bez problemów, tak samo jak Setch, Quil, Embry, i reszta sfory. Charli zostanie poinformowany dopiero po jutrze, żebyśmy mogli spędzić trochę czasu w rezerwacie, bo jeśli się dowie, że przelecieliśmy, już nie będzie wyjścia, spędzilibyśmy u niego cały nasz „urlop”. Trzeba było wtajemniczyć prawie całe La Push, żeby nasz plan przebiegł zgodnie z planem.
- To jak? Głodni? Sue jest u Charliego, on bardziej potrzebuje pomocy kuchennej niż ja, ale i tak zostawiła nam u siebie jakieś jedzenie w lodówce, więc możemy od razu iść do Clearwaterów, jeśli chcecie.
- Hm, ja jestem za. Umieram z głodu. – Jacob zjadł w samolocie swoją i moją porcję plastikowego jedzenia (za co byłam mu wdzięczna, bo po takiej papce, na pewno bym zwymiotowała).
- Ja też chętnie coś zjem. – stwierdziłam, że kiedy będziemy w Forks i La Push ograniczę się do ludzkiego jedzenia, i nie będę zawracać innym głowy polowaniem. Nagle coś w mojej kieszeni zwróciło moją uwagę. Dostałam sms’a od Alice:
Rose już pokazała mi tą śliiiiiiiczną sukienkę, którą mi kupiłaś. Widziałam ją już wcześniej, ale i tak, dzięęęęki.;) Nie martw się, już Ci wybaczyłam…:*
Wybrałam dla niej sukienkę do kolan w kolorowe, geometryczne wzory. Wiedziałam, że zobaczy to w swojej wizji, ale chodziło o przeprosiny za napad na jej garderobę. Kiedy szliśmy do Setha i Lei prawie każdy podchodził do nas, i witał się serdecznie z Jacobem, no i chyba tylko z grzeczności ze mną. Widocznie wszyscy bardzo stęskni się za Jake’m. Już z bardzo daleka dostrzegłam Setha na werandzie domu, a Leah wyglądała co chwila zza okna. Pewnie nie chciała, żeby ktokolwiek myślał, że przejmuje się odwiedzinami - co tu dużo mówić - przyjaciela.
- Jake!!! Ness!!! Heeeej!!! – i właśnie zaczynał biec w naszą stronę patykowaty, chociaż umięśniony chłopak. Uściskał nas i zauważyłam, że Leah też już zmierza w naszym kierunku. Ona jednak nie była tak optymistyczna jak jej brat. Podała nam tylko dłoń, uściskała ją i uśmiechnęła się. Chyba szczerze.
- Cześć. Miło was widzieć. – Powiedziałam, zwracając się do rodzeństwa Clerwater’ów.
- No, stęskniłem się za wami, nie powiem. Quil i Embry też przyjdą? – Zapytał Jake.
- Tak, mieli już tu być, nie wiem, może się stroją dla Ciebie. – Leah nie straciła nic ze swojego sarkazmu.
- No wiesz, nie jestem byle kim, no nie?
- Młody, nie unoś się, tylko wejdźmy do środka. – Billy nie pozwolił już odpowiedzieć Lei. Widocznie był naprawdę głodny. W tym samym czasie, kiedy usiedliśmy, do domu wpadli Quil i Embry, tak jak Seth rzucili mu się na szyję. Wyglądało to odrobinkę dziwnie…
W czasie obiadu mało kto i kiedy się odzywał. Wilkołaki miały niesamowity apetyt. Jedzene było bardzo dobre, chociaż i tak wolałabym polowanie.
- No, to, jak tam jest, w tym… Eee…. No… - jąkał się Embry.
- Castle Cary. – Podpowiedziałam.
- No, właśnie. To jak tam się wam żyje?
- Eeeeee… taaaaaaaaaaaaam. Nic specjalnego. Takie tam towarzystwo, że się rzygać chce… - powiedział, krzywiąc się Jacob. Wiedziałam, kogo miał na myśli.
- Nie jest to niestety Forks, ani La Push, ale jakoś się tam zyyyje.
- Czekaj, czekaj, nie zmieniaj tematu, Ness! Jake to to towarzystwo?! – Seth był bardzo domyślny, ale Jake mu odpowiedział.
- A, taki jeden się napatoczył po drodze… - dość oględnie, jak na niego. – Cholerny Tristan-Sristan. – Mruknął, ale i tak wszyscy go usłyszeli bardzo wyraźnie. No, może poza Billym, bo ona nie miał tak wyostrzonego słuchu jak ja, czy wilkołaki.
Nawet nie zauważyłam, jak się ściemniło. Przegadaliśmy cały dzień.
- No, to my się już będziemy zbierać, bo nasz staruszek zaraz zaśnie. – odezwał się Jacob, wstając. Poszłam za jego przykładem, a Billy jadąc do drzwi celowo najechał synowi na bosą stopę.
- No, to co robimy jutro?
- Nie wiem. Może odwiedzimy Sama i Em? O, i chcę poskakać z klifu! Tylko ani słowa Charliemu.
- Okej, no to 15 minut dnia zaplanowane. Jutro się zobaczy, nie?
- Jasne. – uśmiechnęłam się sennie...
czwartek, 4 lutego 2010
Rozdział 19
Dzisiaj dosć krótko...
________________________________
Nie zastanawiałam się długo nad propozycją Jacoba. Choć na chwilę mogłam wyrwać się z domu, od wścibskiego taty i dziwaka Tristana…
- Hej! Wcale nie jestem wścibski! – krzyknął właśnie tata z dołu.
- No nie, wcale! To ciekawe, dlaczego zawsze, jak pomyślę coś o Tobie, to mi odpowiadasz! – krzyknęłam z słyszalną ironią w głosie. Tata już nic nie mówił, widocznie wreszcie go zgasiłam! Ha! Byłam tak już w połowie spakowana do Forks. Mieliśmy tam zostać około tygodnia. Większość czasu mieliśmy spędzić w La Push, ja z Emily, Kim i Clarie, a Jake pewnie ciągle będzie wilkiem. To taka nasza pierwsza „wycieczka” do Forks.
Jake mówił, że będę mogła zatrzymać się u niego w domu, ale wiem, że odstąpiłby mi swoje łóżko, a sam spałby na podłodze, co nie bardzo mi się podobało, więc ja będę nocować w starym, kamiennym domku, a Jake u swojego ojca. Swoją drogą rodzice z żalem rozstali się z tym miejscem. Mama groziła mi, że jeśli cokolwiek w nim zepsuję, zabije mnie żywcem! Dwa dni miałam spędzić u dziadka. Pewnie się zdziwi, bo trochę się zmieniłam, ale już do tego przywykł, i nie wzdryga się na słowo „wilkołak”.
- Ness, spakowałaś już się?! Ile można? – jęczał nade mną Jacob.
- Dlaczego nie możesz pojąć, że ja nie mam w Forks sterty szortów jak ty, i muszę się spakować na cały tydzień?!
- Ech, nieważne… Daj znać, jak skończysz. – powiedział, wychodząc.
- Tak, tak, tak… Alice!!! Gdzie schowałaś moje turkusowe leginsy?!!!
- Nie ma mowy! Już dawno są niemodne! – zaraz po tym, jak to powiedziała, pobiegłam do jej i Jaspera sypialni, i szybko zamknęłam drzwi od środka, żeby Alice nie mogła wejść. Od razu pobiegłam do ich garderoby, i zaczęłam wywalać ciuchy z szuflad, szukając moich ciuchów na dnie. O.! Znalazłam tam nie tylko moje turkusowe leginsy! Były tam moje ulubione kamizelki, które myślałam, że zgubiłam, wiele naszyjników, w tym jeden z moich ulubionych; srebrna kula na cieniutkim łańcuszku sięgającym do żeber, masa bluzek-tunik… Teraz musiałam jakimś cudem przemycić te rzeczy do mojego pokoju.
- Renesmee Carilie Culllen, jeżeli zaraz nie wyjdziesz z mojego pokoju, wywarzę te cholerne drzwi! – no, Alice stała pod drzwiami zaraz po tym, jak je zamknęłam, nie miałam szans. Chociaż nie! Jest jeden sposób! Postanowiłam to tak szybko, że Alice nie zdążyła zobaczyć mojego genialnego planu.
Uchyliłam drzwi, i jak najmocniej cisnęłam flakonikiem ulubionych perfum Alice na schody. Nie mogło się nie udać! Poleciała w błyskawicznym tempie, aby uratować drogocenny szklany przedmiot. W tym samym momęcie wybiegłam z jej pokoju ze stertą ciuchów, która nawiasem mówiąc była tak wielka, że zasłaniała mi twarz. Tak! Udało mi się! Dobiegłam do pokoju, rzuciłam wszystko na łóżko, i zamknęłam drzwi na klucz. Taaaaaaaaaak!
- Ness! Jeśli chcesz przeżyć, to nie wychodź z tego pokoju do końca swojego życia!
- No przepraszam, ale nie miałam wyboru! Dlaczego chowasz moje ulubione rzeczy?!
- Bo są okropne! Nie mogę patrzeć, jak nosisz te same ciuchy po raz… czwarty raz! Zachowujesz się jak twoja matka! Tylko gorzej! Ona nie robi napadów na moją garderobę!!!
- A powinnam? – zapytała mama z dołu, przez śmiech.
- Eee… nie… - zająkała się Al., ale zaraz wróciła do mnie – Tym razem ci wybaczę, ale jeśli jeszcze raz zrobisz coś takiego…
- Oj przestań, przecież już nie jesteś zła… no nie..?
- Yyy… no… Eee… jestem! Prawie zniszczyłaś moje ulubione perfumy!
- Wcale nie! I tak ktoś by to złapał, i jakoś nie słyszałam tłukącego się szkła!
- Tak, ale to nie znaczy, że ci wybaczyłam.
- Ale już się uspokoiłaś? Jaspeeeeeeeeeeer?
- Jestem spokojna!!! – i poszła na dół. Ani na chwilę na dole nie zapadła cisza. Wszyscy śmiali się do rozpuku.
Wróciłam do pakowania się, i już po pół godzinie byłam całkowicie spakowana, ale wyjeżdżaliśmy dopiero jutro, więc musiałam się jeszcze zmierzyć z Alice…
O zgrozo…
________________________________
Nie zastanawiałam się długo nad propozycją Jacoba. Choć na chwilę mogłam wyrwać się z domu, od wścibskiego taty i dziwaka Tristana…
- Hej! Wcale nie jestem wścibski! – krzyknął właśnie tata z dołu.
- No nie, wcale! To ciekawe, dlaczego zawsze, jak pomyślę coś o Tobie, to mi odpowiadasz! – krzyknęłam z słyszalną ironią w głosie. Tata już nic nie mówił, widocznie wreszcie go zgasiłam! Ha! Byłam tak już w połowie spakowana do Forks. Mieliśmy tam zostać około tygodnia. Większość czasu mieliśmy spędzić w La Push, ja z Emily, Kim i Clarie, a Jake pewnie ciągle będzie wilkiem. To taka nasza pierwsza „wycieczka” do Forks.
Jake mówił, że będę mogła zatrzymać się u niego w domu, ale wiem, że odstąpiłby mi swoje łóżko, a sam spałby na podłodze, co nie bardzo mi się podobało, więc ja będę nocować w starym, kamiennym domku, a Jake u swojego ojca. Swoją drogą rodzice z żalem rozstali się z tym miejscem. Mama groziła mi, że jeśli cokolwiek w nim zepsuję, zabije mnie żywcem! Dwa dni miałam spędzić u dziadka. Pewnie się zdziwi, bo trochę się zmieniłam, ale już do tego przywykł, i nie wzdryga się na słowo „wilkołak”.
- Ness, spakowałaś już się?! Ile można? – jęczał nade mną Jacob.
- Dlaczego nie możesz pojąć, że ja nie mam w Forks sterty szortów jak ty, i muszę się spakować na cały tydzień?!
- Ech, nieważne… Daj znać, jak skończysz. – powiedział, wychodząc.
- Tak, tak, tak… Alice!!! Gdzie schowałaś moje turkusowe leginsy?!!!
- Nie ma mowy! Już dawno są niemodne! – zaraz po tym, jak to powiedziała, pobiegłam do jej i Jaspera sypialni, i szybko zamknęłam drzwi od środka, żeby Alice nie mogła wejść. Od razu pobiegłam do ich garderoby, i zaczęłam wywalać ciuchy z szuflad, szukając moich ciuchów na dnie. O.! Znalazłam tam nie tylko moje turkusowe leginsy! Były tam moje ulubione kamizelki, które myślałam, że zgubiłam, wiele naszyjników, w tym jeden z moich ulubionych; srebrna kula na cieniutkim łańcuszku sięgającym do żeber, masa bluzek-tunik… Teraz musiałam jakimś cudem przemycić te rzeczy do mojego pokoju.
- Renesmee Carilie Culllen, jeżeli zaraz nie wyjdziesz z mojego pokoju, wywarzę te cholerne drzwi! – no, Alice stała pod drzwiami zaraz po tym, jak je zamknęłam, nie miałam szans. Chociaż nie! Jest jeden sposób! Postanowiłam to tak szybko, że Alice nie zdążyła zobaczyć mojego genialnego planu.
Uchyliłam drzwi, i jak najmocniej cisnęłam flakonikiem ulubionych perfum Alice na schody. Nie mogło się nie udać! Poleciała w błyskawicznym tempie, aby uratować drogocenny szklany przedmiot. W tym samym momęcie wybiegłam z jej pokoju ze stertą ciuchów, która nawiasem mówiąc była tak wielka, że zasłaniała mi twarz. Tak! Udało mi się! Dobiegłam do pokoju, rzuciłam wszystko na łóżko, i zamknęłam drzwi na klucz. Taaaaaaaaaak!
- Ness! Jeśli chcesz przeżyć, to nie wychodź z tego pokoju do końca swojego życia!
- No przepraszam, ale nie miałam wyboru! Dlaczego chowasz moje ulubione rzeczy?!
- Bo są okropne! Nie mogę patrzeć, jak nosisz te same ciuchy po raz… czwarty raz! Zachowujesz się jak twoja matka! Tylko gorzej! Ona nie robi napadów na moją garderobę!!!
- A powinnam? – zapytała mama z dołu, przez śmiech.
- Eee… nie… - zająkała się Al., ale zaraz wróciła do mnie – Tym razem ci wybaczę, ale jeśli jeszcze raz zrobisz coś takiego…
- Oj przestań, przecież już nie jesteś zła… no nie..?
- Yyy… no… Eee… jestem! Prawie zniszczyłaś moje ulubione perfumy!
- Wcale nie! I tak ktoś by to złapał, i jakoś nie słyszałam tłukącego się szkła!
- Tak, ale to nie znaczy, że ci wybaczyłam.
- Ale już się uspokoiłaś? Jaspeeeeeeeeeeer?
- Jestem spokojna!!! – i poszła na dół. Ani na chwilę na dole nie zapadła cisza. Wszyscy śmiali się do rozpuku.
Wróciłam do pakowania się, i już po pół godzinie byłam całkowicie spakowana, ale wyjeżdżaliśmy dopiero jutro, więc musiałam się jeszcze zmierzyć z Alice…
O zgrozo…
czwartek, 21 stycznia 2010
Rozdział 18
Specjalnie dla Kamili :*
Z zachętą, żeby wreszcie co napisala, i opublikowała!!!! :D:D:D
______________________________
- Nie wiem, jakim cudem udaje się wam wytrzymać bez ludzkiej krwi. – zwierzał się nam, a raczej mi, ze swojego pierwszego wegetariańskiego polowania. Tak go to podniecało, czy co? Mówił tak całą drogę powrotną, i teraz zazdrościłam Jake’owi, że jako wilk nie może mówić, i nie musi odpowiadać, tak jak ja…
- Ta, jakoś się to wytrzymuje. Chociaż nie ma porównania. Ale przynajmniej nie mam uczucia, że jestem bezdusznym mordercą. – w tej chwili spojrzałam na niego właśnie jak na mordercę, zbrodniarza. – Wiem, jaka jest różnica, bo kiedyś próbowałam ludzkiej krwi…
-Ha! A mówiłaś, że nie zabijałaś ludzi? Wyszło szydło z worka, co?! – tak się cieszył, że mnie „przyłapał”, że wkurzał mnie jeszcze bardziej, bo zachowywał się jak jakiś bachor! Spojrzałam na niego z pogardą(Jacob zdążył jeszcze groźnie warknąć, ale Trist go zignorował) i wywróciłam oczami.
- Tak, i co jeszcze?! Rany, ale z ciebie kretyn! Poznałam smak ludzkiej krwi, kiedy jeszcze byłam niemowlęciem, i wyobraź sobie, że nikogo jeszcze nie zamordowałam! – zatkało go.
- To jak…
- Normalnie! Carilise jest przecież lekarzem. Może kupować krew! Gromadzili dla mnie zapasy, żebym mogła się normalnie rozwijać! Ogarnąłeś już?! – na końcu po prostu się na niego wydarłam, nie przerwałam jednak biegu w szaleńczej prędkości.
-Eee… no sory, że tak się wyśmiewałem… Głupio mi… Wybaczysz mi? – zapytał z czułością, łapiąc mnie za rękę, bynajmniej nie żeby mnie przeprosić, tylko jak gdyby już wcześniej to wszystko zaplanował. Chyba nie tylko ja doszłam do takich wniosków.
Jacob zaczął przeciągle warczeć w taki sposób, że nawet ja przestraszyłam się nie na żarty. Spojrzałam na wielkiego basiora obok mnie, i jeszcze bardziej się przeraziłam. Oczy wilkołaka miotały pioruny, jego czarne ślepia wręcz płonęły ogniem z nienawiści. Pomyślałam, że zaraz się na niego rzuci, i urwie mu łeb. Czym prędzej wyrwałam rękę z uścisku Tristan, i położyłam ją na karku(bo do głowy nie dosięgałam) rdzawobrązowego wilka. Pod wpływem mojego dotyku zawsze się uspokajał. Pewnie dla tego, że czół przy sobie moją obecność, wiedział, że nic mi nie grozi. Na szczęście! Gdybym nie znała tego „patentu” nie wiem, jak ta sytuacja by się skończyła. Kiedy poczułam, że Jake się uspokoił, zwróciłam się do Tristan.
- Kurna, co ty robisz? Samobójstwo planujesz, czy co?!!! – znowu się na niego darłam, ale on w ogóle się co do mnie nie zniechęcał. Nie wiem, dlaczego.
- E, tam. Przesadzasz. Tylko cię przeprosiłem. – dlaczego był taki spokojny?!
- Tak, oczywiście, tylko przeprosiłeś. Lepiej wracajmy już do domu. – pod koniec zdania wręcz warknęłam. Jake od razu mi przytaknął, głośnym szczeknięciem.
- Okej. – tym razem bez entuzjazmu! Hurra! Co za sukces!
Kiedy już wróciliśmy poszłam prosto do mojego pokoju. Miałam nadzieję, że nikt z rodziny siedzącej w salonie mnie nie zatrzyma.
- Hej, Ness, coś się stało? – ta Alice! Nie uda się bez przesłuchania? Żeby się udało, żeby się udało… Tato, dajcie spokój! Niech Jake przyjdzie do mnie.
- Nie. – burknęłam. I jak najszybciej potrafiłam iść w ludzkim tempie, weszłam schodami na górę, do mojego pokoju. Dzięki tato, pomyślałam. Jacob już wchodził na górę, poznałam jego ciężkie kroki. Też był zły. Byłam tego pewna! Pomyślałam, że i tak już nie będę schodzić na dół, więc przebrałam się w wampirzym tempie w koszulę nocną do kolan. Kiedy skończyłam myć zęby, Jacob właśnie rozsiadał się na moim łóżku. Usiadłam obok niego, a on objął mnie ramieniem.
- Zazdrosny? – spytałam go, z lekkim uśmieszkiem. Chciałam się z nim troszkę podroczyć.
- Tak. – mrukną. – a ty byś nie była?
- Jasne, że bym była. I byłam – niechętnie przypomniałam sobie o Leonie.
- Hm. Czyli to tak się czułaś…
- Tak, właśnie tak. Tylko ja się opanowałam, a ty prawie się na niego rzuciłeś.
- Tak, wiem… Przepraszam.
- Nie musisz mnie przepraszać.
- Nie?
- Nie wiem, czy zauważyłeś, ale mnie też wkurzył.
- No, tak. Ale byłbym szczęśliwszy, gdyby miał zamiar wyjechać.
- Wcale mnie to nie dziwi. Też mnie irytuje ten Tristan.
- Hej, może byś pojechała razem ze mną do La Push następnym razem? Odwiedziłabyś Charli’ego, Billy’ego , Sue, Setch’a….
-Hm… Brzmi nieźle. Pomyślę nad tym. – zaśmiałam się, i dałam mu całusa w policzek. Cieszyłam się, że zakończyliśmy kwestię Tristana choć na chwilę, bo on na pewno nie dopnie swego. Ale w sumie tylko się domyślałam, co może być jego celem…
Z zachętą, żeby wreszcie co napisala, i opublikowała!!!! :D:D:D
______________________________
- Nie wiem, jakim cudem udaje się wam wytrzymać bez ludzkiej krwi. – zwierzał się nam, a raczej mi, ze swojego pierwszego wegetariańskiego polowania. Tak go to podniecało, czy co? Mówił tak całą drogę powrotną, i teraz zazdrościłam Jake’owi, że jako wilk nie może mówić, i nie musi odpowiadać, tak jak ja…
- Ta, jakoś się to wytrzymuje. Chociaż nie ma porównania. Ale przynajmniej nie mam uczucia, że jestem bezdusznym mordercą. – w tej chwili spojrzałam na niego właśnie jak na mordercę, zbrodniarza. – Wiem, jaka jest różnica, bo kiedyś próbowałam ludzkiej krwi…
-Ha! A mówiłaś, że nie zabijałaś ludzi? Wyszło szydło z worka, co?! – tak się cieszył, że mnie „przyłapał”, że wkurzał mnie jeszcze bardziej, bo zachowywał się jak jakiś bachor! Spojrzałam na niego z pogardą(Jacob zdążył jeszcze groźnie warknąć, ale Trist go zignorował) i wywróciłam oczami.
- Tak, i co jeszcze?! Rany, ale z ciebie kretyn! Poznałam smak ludzkiej krwi, kiedy jeszcze byłam niemowlęciem, i wyobraź sobie, że nikogo jeszcze nie zamordowałam! – zatkało go.
- To jak…
- Normalnie! Carilise jest przecież lekarzem. Może kupować krew! Gromadzili dla mnie zapasy, żebym mogła się normalnie rozwijać! Ogarnąłeś już?! – na końcu po prostu się na niego wydarłam, nie przerwałam jednak biegu w szaleńczej prędkości.
-Eee… no sory, że tak się wyśmiewałem… Głupio mi… Wybaczysz mi? – zapytał z czułością, łapiąc mnie za rękę, bynajmniej nie żeby mnie przeprosić, tylko jak gdyby już wcześniej to wszystko zaplanował. Chyba nie tylko ja doszłam do takich wniosków.
Jacob zaczął przeciągle warczeć w taki sposób, że nawet ja przestraszyłam się nie na żarty. Spojrzałam na wielkiego basiora obok mnie, i jeszcze bardziej się przeraziłam. Oczy wilkołaka miotały pioruny, jego czarne ślepia wręcz płonęły ogniem z nienawiści. Pomyślałam, że zaraz się na niego rzuci, i urwie mu łeb. Czym prędzej wyrwałam rękę z uścisku Tristan, i położyłam ją na karku(bo do głowy nie dosięgałam) rdzawobrązowego wilka. Pod wpływem mojego dotyku zawsze się uspokajał. Pewnie dla tego, że czół przy sobie moją obecność, wiedział, że nic mi nie grozi. Na szczęście! Gdybym nie znała tego „patentu” nie wiem, jak ta sytuacja by się skończyła. Kiedy poczułam, że Jake się uspokoił, zwróciłam się do Tristan.
- Kurna, co ty robisz? Samobójstwo planujesz, czy co?!!! – znowu się na niego darłam, ale on w ogóle się co do mnie nie zniechęcał. Nie wiem, dlaczego.
- E, tam. Przesadzasz. Tylko cię przeprosiłem. – dlaczego był taki spokojny?!
- Tak, oczywiście, tylko przeprosiłeś. Lepiej wracajmy już do domu. – pod koniec zdania wręcz warknęłam. Jake od razu mi przytaknął, głośnym szczeknięciem.
- Okej. – tym razem bez entuzjazmu! Hurra! Co za sukces!
Kiedy już wróciliśmy poszłam prosto do mojego pokoju. Miałam nadzieję, że nikt z rodziny siedzącej w salonie mnie nie zatrzyma.
- Hej, Ness, coś się stało? – ta Alice! Nie uda się bez przesłuchania? Żeby się udało, żeby się udało… Tato, dajcie spokój! Niech Jake przyjdzie do mnie.
- Nie. – burknęłam. I jak najszybciej potrafiłam iść w ludzkim tempie, weszłam schodami na górę, do mojego pokoju. Dzięki tato, pomyślałam. Jacob już wchodził na górę, poznałam jego ciężkie kroki. Też był zły. Byłam tego pewna! Pomyślałam, że i tak już nie będę schodzić na dół, więc przebrałam się w wampirzym tempie w koszulę nocną do kolan. Kiedy skończyłam myć zęby, Jacob właśnie rozsiadał się na moim łóżku. Usiadłam obok niego, a on objął mnie ramieniem.
- Zazdrosny? – spytałam go, z lekkim uśmieszkiem. Chciałam się z nim troszkę podroczyć.
- Tak. – mrukną. – a ty byś nie była?
- Jasne, że bym była. I byłam – niechętnie przypomniałam sobie o Leonie.
- Hm. Czyli to tak się czułaś…
- Tak, właśnie tak. Tylko ja się opanowałam, a ty prawie się na niego rzuciłeś.
- Tak, wiem… Przepraszam.
- Nie musisz mnie przepraszać.
- Nie?
- Nie wiem, czy zauważyłeś, ale mnie też wkurzył.
- No, tak. Ale byłbym szczęśliwszy, gdyby miał zamiar wyjechać.
- Wcale mnie to nie dziwi. Też mnie irytuje ten Tristan.
- Hej, może byś pojechała razem ze mną do La Push następnym razem? Odwiedziłabyś Charli’ego, Billy’ego , Sue, Setch’a….
-Hm… Brzmi nieźle. Pomyślę nad tym. – zaśmiałam się, i dałam mu całusa w policzek. Cieszyłam się, że zakończyliśmy kwestię Tristana choć na chwilę, bo on na pewno nie dopnie swego. Ale w sumie tylko się domyślałam, co może być jego celem…
środa, 20 stycznia 2010
Rozdział 17
Znowu długo nic nie pisałam, ale mam nadzieję, że się nie zniechęcicie. :):):)
Hej, i jeszcze co do komentarza, Demi, podałas mi adres bloga, ale może cos ci się pomyliło, bo mi sie nie włącza. Ale serdecznie za komentarz dziękuję. :) :* :)
A teraz zapraszam do czytania :D
______________________________________
Nasz gość, jak się okazało, pochodził z jakiejś wsi w Hiszpani. W sumie trudno się dziwić, miał wyraźny akcent, do którego powoli się przyzwyczajałam, bo na początku mnie irytował. Jacob wciąż pałał do Trista nienawiścią. No, może aż tak tego nie okazywał, ale ja wiedziałam, że każdego faceta, a zwłaszcza wampira uważał za potencjalnego wroga, jeśli zbliżał się do mnie. Trochę mnie tym bawił, a trochę niepokoił.
Bawiło mnie to odrobinkę, ponieważ zachowywał się jak małe dziecko, ale niepokoiłam się, bo gdyby jakaś wypowiedź Tristana nie spodobała się Jacobowi, po prostu by się na niego rzucił, a tego nie chciałam! Zdawałam sobie sprawę, że na Jake’u wszystko goi się w błyskawicznym tempie, ale nie było to równoznaczne z tym, że nie odczuwał bólu…
W dodatku Trist może i nie był już nowo narodzonym, ale nie znałam go na tyle dobrze, aby być pewną, że zachowa spokój, i nie urwie mojemu wilkowi jednej nogi! Na samą myśl o tym przechodziły mnie ciarki. To, że konkurent Jake’a przyjął wiadomość o tym, jak wampirzy jad działa na wilkołaki jeszcze bardziej mnie przerażał.
Na razie wszyscy zgodzili się, żeby przez jakiś czas pozostał z nami.
No więc nie zostało mi nic, poza przyzwyczajeniem się, do naszego gościa.
- Hej, Ness! Fajnie, że już jesteś! – przywitał się ze mną Tristan. Denerwowało mnie, że był taki nieznośnie uprzejmy w stosunku do mnie!
- Tak, świetnie. – odpowiedziałam z sarkazmem, który sporo mnie kosztował.
- Słuchaj… może chciałabyś wybrać się ze mną na… no.. eee… - jąkał się pod koniec, więc mu przerwałam.
- Raczej ty słuchaj. – już mogłam się na niego wściekać, co za szczęście! – Nie mam zamiaru z tobą iść na polowanie!!! Mógłbyś sobie wreszcie wbić do tego łba, że to, co robisz ludziom, jest obrzydliwe?! – niby nie był na polowaniu, od czasu, kiedy spotkałam go w lesie(czyli od czterech dni), ale przez te trzy lata na pewno zabił paruset ludzi! Już otworzył usta, aby zaprzeczyć, ale zamknął usta, jakby zrezygnował z wytłumaczenia mi mojej pomyłki, tylko przytakną mi! To już Mega Szok!
- Tak. Hm. Masz rację… Tak więc, czy wybierzesz się ze mną do lasu na wegetariańskie polowanie? Chciałbym się przekonać, jak wy to robicie. I jak smakuje ta zwierzęca krew.
- No to, chodźmy. - Tak, niech się przekona, że z tego też da się przeżyć!
- Jeśli pozwolicie, też się z wami wybiorę. – nieoczekiwanie wtrącił się Jacob. Nie zauważyłam jak wchodził. Kiedy mówił, mimo to, że zwracał się do nas w liczbie mnogiej, patrzył tylko na mnie, i nie zerknął nawet na Trista. Ale nie zareagowałam na to. Chyba się już przyzwyczaiłam. Tak samo Tristan traktował Jacoba. Niby mówił do nas, a jednak zwracał się tylko do mnie, albo do innego członka mojej rodziny.
- Myślałem, że wolisz normalne, ludzkie jedzenie? – nieoczekiwanie wampir zwrócił się do wilkołaka. Pomyślałam szybko, że jeśli nie załagodzę jego słów, to Jake rzuci się na niego!
- Oczywiście, że możesz z nami iść, nie ma sprawy. – powiedziałam, patrząc z wyrzutem na Trista. Głupek! Wzięłam Jacoba za rękę, i wyszłam na dwór, a zaraz za nami Tristan. Wydawał się zawiedzony, że tak ciepło traktuję Jake’a. Ale chyba nie rozumiał więzi łączącej mnie z tym wielkim Indianinem. Nie rozumiał też, jakim cudem jeszcze nie skaczę wokoło niego z radości, że postanowił iść na wegetariańskie polowanie.
Jednak jego uprzejmość była chyba jego cechą, która mi się – niestety – podobała, i coraz bardziej lubiłam tego dziwaka, a nie miało z tego powstać nic dobrego…
Hej, i jeszcze co do komentarza, Demi, podałas mi adres bloga, ale może cos ci się pomyliło, bo mi sie nie włącza. Ale serdecznie za komentarz dziękuję. :) :* :)
A teraz zapraszam do czytania :D
______________________________________
Nasz gość, jak się okazało, pochodził z jakiejś wsi w Hiszpani. W sumie trudno się dziwić, miał wyraźny akcent, do którego powoli się przyzwyczajałam, bo na początku mnie irytował. Jacob wciąż pałał do Trista nienawiścią. No, może aż tak tego nie okazywał, ale ja wiedziałam, że każdego faceta, a zwłaszcza wampira uważał za potencjalnego wroga, jeśli zbliżał się do mnie. Trochę mnie tym bawił, a trochę niepokoił.
Bawiło mnie to odrobinkę, ponieważ zachowywał się jak małe dziecko, ale niepokoiłam się, bo gdyby jakaś wypowiedź Tristana nie spodobała się Jacobowi, po prostu by się na niego rzucił, a tego nie chciałam! Zdawałam sobie sprawę, że na Jake’u wszystko goi się w błyskawicznym tempie, ale nie było to równoznaczne z tym, że nie odczuwał bólu…
W dodatku Trist może i nie był już nowo narodzonym, ale nie znałam go na tyle dobrze, aby być pewną, że zachowa spokój, i nie urwie mojemu wilkowi jednej nogi! Na samą myśl o tym przechodziły mnie ciarki. To, że konkurent Jake’a przyjął wiadomość o tym, jak wampirzy jad działa na wilkołaki jeszcze bardziej mnie przerażał.
Na razie wszyscy zgodzili się, żeby przez jakiś czas pozostał z nami.
No więc nie zostało mi nic, poza przyzwyczajeniem się, do naszego gościa.
- Hej, Ness! Fajnie, że już jesteś! – przywitał się ze mną Tristan. Denerwowało mnie, że był taki nieznośnie uprzejmy w stosunku do mnie!
- Tak, świetnie. – odpowiedziałam z sarkazmem, który sporo mnie kosztował.
- Słuchaj… może chciałabyś wybrać się ze mną na… no.. eee… - jąkał się pod koniec, więc mu przerwałam.
- Raczej ty słuchaj. – już mogłam się na niego wściekać, co za szczęście! – Nie mam zamiaru z tobą iść na polowanie!!! Mógłbyś sobie wreszcie wbić do tego łba, że to, co robisz ludziom, jest obrzydliwe?! – niby nie był na polowaniu, od czasu, kiedy spotkałam go w lesie(czyli od czterech dni), ale przez te trzy lata na pewno zabił paruset ludzi! Już otworzył usta, aby zaprzeczyć, ale zamknął usta, jakby zrezygnował z wytłumaczenia mi mojej pomyłki, tylko przytakną mi! To już Mega Szok!
- Tak. Hm. Masz rację… Tak więc, czy wybierzesz się ze mną do lasu na wegetariańskie polowanie? Chciałbym się przekonać, jak wy to robicie. I jak smakuje ta zwierzęca krew.
- No to, chodźmy. - Tak, niech się przekona, że z tego też da się przeżyć!
- Jeśli pozwolicie, też się z wami wybiorę. – nieoczekiwanie wtrącił się Jacob. Nie zauważyłam jak wchodził. Kiedy mówił, mimo to, że zwracał się do nas w liczbie mnogiej, patrzył tylko na mnie, i nie zerknął nawet na Trista. Ale nie zareagowałam na to. Chyba się już przyzwyczaiłam. Tak samo Tristan traktował Jacoba. Niby mówił do nas, a jednak zwracał się tylko do mnie, albo do innego członka mojej rodziny.
- Myślałem, że wolisz normalne, ludzkie jedzenie? – nieoczekiwanie wampir zwrócił się do wilkołaka. Pomyślałam szybko, że jeśli nie załagodzę jego słów, to Jake rzuci się na niego!
- Oczywiście, że możesz z nami iść, nie ma sprawy. – powiedziałam, patrząc z wyrzutem na Trista. Głupek! Wzięłam Jacoba za rękę, i wyszłam na dwór, a zaraz za nami Tristan. Wydawał się zawiedzony, że tak ciepło traktuję Jake’a. Ale chyba nie rozumiał więzi łączącej mnie z tym wielkim Indianinem. Nie rozumiał też, jakim cudem jeszcze nie skaczę wokoło niego z radości, że postanowił iść na wegetariańskie polowanie.
Jednak jego uprzejmość była chyba jego cechą, która mi się – niestety – podobała, i coraz bardziej lubiłam tego dziwaka, a nie miało z tego powstać nic dobrego…
piątek, 8 stycznia 2010
Rozdział 16
Hej, tak na początek, to chciałabym was prosić, abycie się podpisywali pod swoimi komentarzami. Imieniem, albo nickiem, jak tam chcecie, ale się podpisujcie. Bardzo proszę, bo potem nie wiem, komu dziekować za komętarz, komu dać dedykację...:)
No, a teraz moje dzisiejsze wypociny :P
____________________________________________
-To… jak długo już jesteś wampirem?- Zapytałam w czasie biegu do domu. Umiałam biegać bardzo szybko. Prawie jak wampir. Kiedy trochę się przyłożyłam, naprawdę dorównywałam wampirom. Tristan nie miał już okropnie jaskrawych tęczówek, więc zgadywałam, że co najmniej rok już jest wampirem. Tylko czy znał nasze prawa?
-Od niedawna… Około trzech lat.
-A kto cię… przemienił?- nie kryłam swojej ciekawości. Moja rodzinka i tak go o to wypyta.
-To była kobieta. Nie znałem jej. Była niewątpliwie najpiękniejszą jaka widziałem… Choć, przyznam, że robisz jej poważną konkurencję.- kolejny niezbyt udany komplemęt. Tym razem nie odpowiedziałam. Biegliśmy przez las jakieś piętnaście minut. Miałam nadzieję, że rodzice są już w domu. Trafiłam! Byli już wszyscy. Byli zdziwieni „moim” gościem, no, może oprócz taty i Alice. Pozostali jednak byli w lekkim szoku.
-Eee… Ludzie, to jest Tristan... Trist. Spotkałam go w lesie.- nie mówiłam nic więcej, bo Carlise z miejsca się nim zainteresował, więc ja usiadłam na moim stałym miejscu obok Jacoba. Dopiero teraz zauważyłam, że nie jest zachwycony z nowego wampira w domu. I… tak jakby był… zazdrosny? Tak, to na pewno była zazdrość, bo tata uśmiechał się pod nosem, a sam Jake obiją mnie ramieniem i przytulił mocno do siebie. Cały dzień siedzieliśmy wszyscy razem w salonie i moja kochana rodzinka wypytywała Trista o wszystko! Skąd pochodził, czy zna nasze prawa, czy podróżował z kimś kiedyś… Ale najbardziej zaciekawiła mnie sprawa daru.
-Tristanie, czy odkryłeś już może swój dar? Jeśli go masz?- spytał spokojnie Carlise.
-Umiem zmieniać stany skupienia. Może pokażę? – to mówiąc wszedł do kuchni, włączył kran, i nalał sobie wody w nadstawione dłonie. Kiedy wrócił, zobaczyliśmy, jak woda zmienia kształt w kulę, i zamarza, a potem, kula powoli zaczęła parować, powrotem się zostopiła, i została z niej tylko gorąca para. Wyglądało to świetnie! Wszyscy był zaciekawieni. Nie wiem, jakim cudem wcześniej nie poczuł zapachu wilkołaka, ale teraz zmarszczył nos z obrzydzeniem i zapytał.
-O, rany! Co tu tak śmierdzi? Ochyda!- Wzdrygną się, a Jacob obnażył zęby na sekundę, bo ścisnęłam jego dłoń porozumiewawczo.
-Wyobraź sobie, że ty też nie pachniesz dla mnie jak fiołki!- warknął Jacob do Trista.
-Ale, dlaczego tak… pachniesz?- powstrzymał się, żeby nie powiedzieć „śmierdzisz”.
-Bo jestem wilkołakiem. Widać nigdy żadnego nie spotkałeś.- Już było widać, że się nie polubią. Zdecydowanie! Chyba wszyscy już to widzieli. Chociaż Jacob bardzie się afiszował ze swoją niechęcią. Oczywiści jego dieta nie podobała się żadnemu z nas.
Carlise próbował go przekonać do naszej diety. Nic nie powiedział. Tylko, że się zastanowi.
Lepiej, żeby przeszedł na wegetarianizm, bo nie mam zamiaru zadawać się z zabójcą!
Choć Jacob pewnie nie podzielał mojego zdania. On wolałby, gdyby Carlise, Emmett, tata, albo w sumie ktokolwiek, żeby po prostu go nie wpuszczać do tego domu!
Niby patrzył tylko na mnie, ale ja widziałam, i on pewnie tez, że Trist patrzył na mnie już nie z ciekawością, jak w lesie, tylko z… wdzięcznością? Uwielbieniem? Oby nie z miłością…
To by nie było dobre rozwiązanie, bo wampiry zakochują się podobno tylko raz, i na stałe. Ale wilkołaki mają wpojenie… Wydaje mi się, że to jest silniejsze niż wampirza miłość!
Ale co ja w ogóle gadam?! Przecież on się we mnie nie zakochał!!! A ja wcale tego nie chcę! Może moglibyśmy zostać przyjaciółmi… Oczywiście, jeśli wcześniej zmieni dietę, i repertuar, bo te jego komplemęty są naprawdę kiepskie…
No, a teraz moje dzisiejsze wypociny :P
____________________________________________
-To… jak długo już jesteś wampirem?- Zapytałam w czasie biegu do domu. Umiałam biegać bardzo szybko. Prawie jak wampir. Kiedy trochę się przyłożyłam, naprawdę dorównywałam wampirom. Tristan nie miał już okropnie jaskrawych tęczówek, więc zgadywałam, że co najmniej rok już jest wampirem. Tylko czy znał nasze prawa?
-Od niedawna… Około trzech lat.
-A kto cię… przemienił?- nie kryłam swojej ciekawości. Moja rodzinka i tak go o to wypyta.
-To była kobieta. Nie znałem jej. Była niewątpliwie najpiękniejszą jaka widziałem… Choć, przyznam, że robisz jej poważną konkurencję.- kolejny niezbyt udany komplemęt. Tym razem nie odpowiedziałam. Biegliśmy przez las jakieś piętnaście minut. Miałam nadzieję, że rodzice są już w domu. Trafiłam! Byli już wszyscy. Byli zdziwieni „moim” gościem, no, może oprócz taty i Alice. Pozostali jednak byli w lekkim szoku.
-Eee… Ludzie, to jest Tristan... Trist. Spotkałam go w lesie.- nie mówiłam nic więcej, bo Carlise z miejsca się nim zainteresował, więc ja usiadłam na moim stałym miejscu obok Jacoba. Dopiero teraz zauważyłam, że nie jest zachwycony z nowego wampira w domu. I… tak jakby był… zazdrosny? Tak, to na pewno była zazdrość, bo tata uśmiechał się pod nosem, a sam Jake obiją mnie ramieniem i przytulił mocno do siebie. Cały dzień siedzieliśmy wszyscy razem w salonie i moja kochana rodzinka wypytywała Trista o wszystko! Skąd pochodził, czy zna nasze prawa, czy podróżował z kimś kiedyś… Ale najbardziej zaciekawiła mnie sprawa daru.
-Tristanie, czy odkryłeś już może swój dar? Jeśli go masz?- spytał spokojnie Carlise.
-Umiem zmieniać stany skupienia. Może pokażę? – to mówiąc wszedł do kuchni, włączył kran, i nalał sobie wody w nadstawione dłonie. Kiedy wrócił, zobaczyliśmy, jak woda zmienia kształt w kulę, i zamarza, a potem, kula powoli zaczęła parować, powrotem się zostopiła, i została z niej tylko gorąca para. Wyglądało to świetnie! Wszyscy był zaciekawieni. Nie wiem, jakim cudem wcześniej nie poczuł zapachu wilkołaka, ale teraz zmarszczył nos z obrzydzeniem i zapytał.
-O, rany! Co tu tak śmierdzi? Ochyda!- Wzdrygną się, a Jacob obnażył zęby na sekundę, bo ścisnęłam jego dłoń porozumiewawczo.
-Wyobraź sobie, że ty też nie pachniesz dla mnie jak fiołki!- warknął Jacob do Trista.
-Ale, dlaczego tak… pachniesz?- powstrzymał się, żeby nie powiedzieć „śmierdzisz”.
-Bo jestem wilkołakiem. Widać nigdy żadnego nie spotkałeś.- Już było widać, że się nie polubią. Zdecydowanie! Chyba wszyscy już to widzieli. Chociaż Jacob bardzie się afiszował ze swoją niechęcią. Oczywiści jego dieta nie podobała się żadnemu z nas.
Carlise próbował go przekonać do naszej diety. Nic nie powiedział. Tylko, że się zastanowi.
Lepiej, żeby przeszedł na wegetarianizm, bo nie mam zamiaru zadawać się z zabójcą!
Choć Jacob pewnie nie podzielał mojego zdania. On wolałby, gdyby Carlise, Emmett, tata, albo w sumie ktokolwiek, żeby po prostu go nie wpuszczać do tego domu!
Niby patrzył tylko na mnie, ale ja widziałam, i on pewnie tez, że Trist patrzył na mnie już nie z ciekawością, jak w lesie, tylko z… wdzięcznością? Uwielbieniem? Oby nie z miłością…
To by nie było dobre rozwiązanie, bo wampiry zakochują się podobno tylko raz, i na stałe. Ale wilkołaki mają wpojenie… Wydaje mi się, że to jest silniejsze niż wampirza miłość!
Ale co ja w ogóle gadam?! Przecież on się we mnie nie zakochał!!! A ja wcale tego nie chcę! Może moglibyśmy zostać przyjaciółmi… Oczywiście, jeśli wcześniej zmieni dietę, i repertuar, bo te jego komplemęty są naprawdę kiepskie…
Subskrybuj:
Posty (Atom)